Czasem robię obiad ekstra. Zupa, drugie danie, deser, podane dla wszystkich nas razem, a co najrzadziej spotykane - przy jednym stole. Wczoraj tak było. Wystawiłam więc spod ściany stoliki Adasiowe na środek pokoju, ułożyłam sztućce, każdy miał podkładkę i gwiazdkę pod kubek. Zjedliśmy, wypiliśmy, Adaś poszedł szaleć. Potem było szybko. Łup, ryk, krew. Myślałam, że w oko dostał, bo się potknął o dywan (mieszkamy tu prawie dwa lata, i NIGDY nie potknął się jeszcze o dywan) i poleciał dokładnie na kant stolika (który pierwszy raz odkąd je mamy postawiłam na środku pokoju). Na szczęście w tym nieszcześciu trafiło na brew. Dużo krwi, dużo krzyków (moich i jego...), szybki telefon na 112, szybka taksówka wlekąca się w korku do szpitala... Adaś przestał płakać po pięciu minutach, a nas napędzał stres.
W szpitalu Adaś na dzień dobry ogłosił paniom pielęgniarkom, że dziuła jest, palcem wskazał gdzie. Czekaliśmy dwie godziny do szycia, które zleciały niesamowicie szybko w porównaniu do 10 minut które trwał sam zabieg.
Adaś niesamowicie się wyrywał - to najgorsza chwila w naszym wspólnym życiu; patrzeć - gorzej - trzymać, mocno trzymać (!) swoje biedne, przerażone dziecko, któremu na twarz zarzucili płachtę z dziurką na brew i które zupełnie nie wie co się dzieje... Masakra. Coś okropnego. Nigdy nie słyszałam, żeby Mały tak okropnie płakał. Jak już było po, to nie mógł złapać oddechu normalnego (do czasu, aż dostał dwie naklejki ;) ), tylko cichutko, przerywanym szeptem mówił mamo, mamo, mamo...
Dziś jest wszystko ok, zmieniliśmy opatrunek, szwy wyglądają ładnie, ale jak nalepialiśmy nową gazę, to się okropnie przestraszył.
No i drugą noc usypiałam go na naszym łóżku. Normalnie po kąpaniu, przebieraniu i oporządzeniu zostawiamy go w jego łóżeczku, gasimy światło i wychodzimy, a on sam zasypia po chwili. Protestuje, kiedy chcemy z nim zostać. A dziś przypomniały nam się stare czasy, kiedy któreś z nas leżało z nim i usypiało... Takie cieplutkie, bezbronne ciałko, które na dodatek chce się wtulać w ramiona rodziców to dla nas wielki, wielki skarb.
No to mieliście przykrą przygodę :( Dobrze,że już po wszystkim.Buziolki dla Adasia :*
OdpowiedzUsuńNiestety czasem człowiek nic nie może zrobić-wypadki się zdarzają.Teraz pewnie jakiś czas będzie Was bardziej potrzebował,bo stres i strach był....Trzymajcie się ciepło:**
Dziś już dużo lepiej, poszedł spać sam :-)
UsuńBiedactwo. :( Różne niebezpieczeństwa czyhają na dzieci, ale taki scenariusz mrozi mi krew w żyłach. Mam nadzieję, że Adaś już cały i zdrowy.
OdpowiedzUsuńU nas podobnie z tymi posiłkami. Tak sie zastanawiam, czy w tym życiu pod presją współczesnego świata, w ekspresowym tempie, nieustannej gonitwie za uciekającym czasem, no czy są jakieś szanse na takie spokojne życie razem, żeby nie raz w tygodniu, a przynajmniej trzy, zjeść wspólnie obiad. ;))
Pozdrawiam!