Z nieukrywanym zdziwieniem odkrywam, że dla mojego Adasia najlepszą zabawką jestem ja. Dodam, że przez ten rok nazbierały się dwa ikeowe pudła na kółkach pełne zabawek. Większość długo mu posłuży, bo zawsze prosiłam o takie użyteczne zabawki - klocki, książeczki (przekładanie kartek to ostatnio hit), wieloczęściowe pluszaki, ukochane gumowe kaczki... Przy każdej okazji prezentowej mówiłam raczej o takich codziennych rzeczach w stylu pieluch, jedzenia, balsamu do ciała dla Małego. A i tak tyle tego jest, że mnie to lekko przeraża. Za rogiem czają się pierwsze urodziny.
Wracając do rzeczy. Pomimo tylu świetnych zabawek, nadających się do: gryzienia, rzucania, skubania, lizania, gonienia (każda zabawka musi to wszystko przetrwać), kiedy tylko włączę komputer, wezmę książkę lub zabiorę się za gotowanie - Adaś musi stać koło mnie i się mnie trzymać. I mnie gryźć, skubać, lizać... Wystarczy, że siądę na podłodze i zaczyna przełazić przez moje nogi, ciągnąć za sznurki od spodni, bawić się zamkiem od bluzy, ciągnąć za włosy i pacać łapką po rękach. Nawet kiedy go usypiam - żaden miś nie przytuli tak jak mama (i żadnemu nie da się przybić piątki przez sen).
Ech Adasiu, mój mały Maminku!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz