Dzień zaczął się nam o ósmej rano. Mały Adaś, z dokładnością godną zegarka, obudził nas okrzykiem "głooodnyyyyy" (chociaż ma dopiero 5 miesięcy i brzmiało to raczej jak same samogłoski z tego wyrazu, to zrozumieliśmy się bez problemu). Po śniadaniu od razu rzuciłam się na komputer - w końcu wczoraj w nocy miały być wyniki egzaminu. Ale nie było wtedy, i teraz też wciąż nie było. No nic. Co za szczęście, że Ciocia była u nas przez noc i została do dzisiaj, bo nie wiem, jak dalibyśmy sobie radę.
Rano zapowiadał się piękny, chłodny, deszczowy dzień. Ale moje nadzieje szybko się rozwiały. Oczywiście w całej Polsce z nieba leje się deszcz, a u nas, w Królewskim Mieście, żar. Dobrze, że mamy mały wentylator, bo byłoby ciężko.
Mały Adaś robi znaczne postępy jeśli chodzi o rozwój fizyczny. Dziś już bez najmniejszych problemów, po obróceniu na brzuch z małą pomocą Cioci, trzymał dumnie głowę do góry i rozglądał się po świecie.
Poszliśmy na tradycyjny, polski spacer - do sklepu. Bo bardzo nam się nudziło w domu, a poza tym było okropnie gorąco. A w sklepie była klimatyzacja.
Założyłam sobie kartę Rossnę! dzięki której dziecięce artykuły z Rossmana są z rabatem. Od razu mnie wkurzyli, bo chciałam kupić Adasiowi Bebilon 1, który z rabatem wychodził najtaniej jak gdziekolwiek widziałam, a tu przy kasie - rabat 0,18 zł. Bo jednak NIE WSZYSTKIE produkty dla dzieci są objęte rabatem, i to 18 groszy było rabatem za łyżeczki do karmienia dzieci. Mamy w planach zacząć niedługo. W lodówce stoi od paru dni nierozpoczęty jeszcze słoiczek marchewkowo-ziemniakowy.
Wróciliśmy, taszcząc 2 siaty zakupów, pudło pieluch i wózek, który w koszyku na dole wiózł jeszcze 6 dwulitrowych soków. Kupiliśmy też żywego ananasa - według zaleceń obcięliśmy mu czubek i suszymy go, żeby za dwa dni posadzić na naszym oknie z południową ekspozycją. Na razie mamy pelargonie, bananowca i jeszcze trzy inne kwiatki, których nazw nie znam (ale są ładne). Wczoraj, kiedy bananowca przywiozłam, zauważyłam dwa małe bananowczyki wyrastające dookoła banana-matki. Bez większych skrupułów zasypałam je ziemią, bo w doniczce było jej trochę za mało. A dziś? Dziś już całe są znów na wierzchu, dodatkowo liść, który był zupełnie zwinięty wczoraj, dziś jest całkowicie rozwinięty. Służy słoneczko roślince!
Na obiad zrobiliśmy sobie pizzę - nasze popisowe, ulubione danie, do przygotowania którego nie trzeba zbyt wiele talentu i wysiłku. Zjedliśmy, umieraliśmy z przejedzenia, Ciocia bawiła Adasia.
A teraz mecz, we trójkę (ja, Małż i Adaś) kibicujemy nikomu, bo nikogo nie lubimy ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz