Dzisiejszy dzień był zwariowany, przede wszystkim ze względu na gwóźdź programu - imieniny Prababci. Na obiad zjedliśmy odsmażane na masełku naleśniki "ze serem", z ręcznie bitą śmietaną i ręcznie krojonym prawdziwym ananasem. Mniam. Od razu po nim pobieżeliśmy na imieniny, po drodze zahaczając tylko o punkt drukowania zdjęć (w ramach prezentu Prababcia dostała od nas aktualne zdjęcia Adasia, a od Adasia - różowego goździka, którego Adaś własnoręcznie... wręczył. Warto dodać, że ubraliśmy go w elegancką koszulę na guziki i spodnie, więc wyglądał niezwykle dostojnie). Było ogólnie wesoło, jak zawsze. Poruszone zostały standardowe tematy dotyczące poziomu szkolnictwa, mojego geniuszu, rozwoju Adasia, polityki emerytalnej i wiele, wiele innych. Druga Prabacia,co dziś nie miała imienin, przyniosła Cioteczce sukienkę, brązową sukienkę, lekko przed kostki, zupełnie "równą", w zielono-zgniło-jajeczne kwiatki. A ja dostałam formy do pieczenia - okrągłą i sercowatą. I elegancko, mogę się zabrać za pieczenie tortów. Najbliższa okazja już za miesiąc.
Nasz bananowiec został dziś przesadzony do skrzynki i wystawiony na parapet. Najstarsze z jego dzieci brutalnie oderwałyśmy od matki, i aktualnie moczy dupkę w kieliszku wódki. Znaczy w kieliszku DO wódki. Pelargonie otworzyły kwiatki i dwa już są na powierzchni. A, prawie zapomniałam o ananasie. Posadzony w doniczce po bananowcu, wystawiony na parapet, tuż obok matki z dziećmi. Mam nadzieję, że coś z nich będzie.
Adaś robi duże postępy. Jednego dnia leży i nie podnosi głowy, a na drugi dzień podniósł i tak już od tego czasu trzyma. Oczywiście, kiedy tylko leży na brzuchu. Wszyscy powtarzają, że nie znają spokojniejszego dziecka niż mój syn. Hm, potrafi czasem dać w kość, ale generalnie nie mogę narzekać. Po tym wszystkim, co się nasłuchałam i od lekarzy, i od matek, byłam przygotowana na koszmar. A Adaś płacze w sumie tylko wtedy, kiedy jest głodny, albo kiedy ma przelaną pieluchę. Czyli w sumie w tym samym czasie, co jest głodny. A ja na tyle znam jego rozkład bycia głodnym, że jestem przygotowana zanim zacznie śpiewać swoje arie. Bardzo dużo się śmieje - ostatnio ma fazę na "a uga buga". Kiedy to usłyszy, wybucha głośnym śmiechem, i zaraz potem dostaje czkawkę.
Dzisiaj też zaobserwowałam, że się przekręca na oba boki, zupełnie sam. Bardzo fascynuje go zakładanie sobie tetrowej pieluszki na twarz i ściąganie jej. Ulubione słowo - gej. W kółko, namiętnie, stale i wciąż.
A teraz oglądamy razem mecz. Po meczu do "kumpania", do karmienia i do spania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz