Kurde, co za dzień.
Adaś od rana wyje. Z małymi przerwami kiedy je. Poza tym nauczył się czytać w moich myślach. Było tak: wróciliśmy od lekarza o 20 i spał. Odłożyłam go do łóżeczka z myślą: "Ty skurczybyku, nie pójdziesz spać po kąpaniu jak się teraz wyśpisz! Ale z drugiej strony może zostawię Cię tu na pół godzinki i zrobię sobie... czas bez Adasia!".
I się obudził z rykiem. O 20.30.
W ogóle to od rana było przekichane, bo dzidź dziś obudził się o 6.30, bardzo, okropnie głodny. Pokrótce wyjaśniliśmy mu co o tym myślimy, ustaliliśmy kto idzie robić jedzenie i poszłam do kuchni grzać wodę. Na szczęście młody poszedł po rozum do główki i po jedzeniu poszedł grzecznie spać, i spał jeszcze do 10.30. No ale jak już wtedy wstał to kaplica - ryk, wycie, krew, pot i łzy. Jego i moje, zwłaszcza teraz wieczorem.
Byliśmy u neurologa. Przy tej okazji odbyłam swego rodzaju "podróż sentymentalną", ponieważ było to w szpitalu gdzie się urodził. Mieliśmy zaskakująco dużo czasu, więc objechaliśmy budynek dookoła (nawet dwa razy, bo w jednym miejscu, tuż przy końcu, nie dało się przejechać, i wracaliśmy cały budynek znów w drugą stronę). Patrzyłam w okna przez które patrzyłam z OIOMu. I w te, przez które nie patrzyłam z sali pooperacyjnej. I te z patologii. A tak szczerze, to chodziło o to, że bałam się tam sama wejść, odkąd napisałam tą naszą historię. Że wrócą te okropne rzeczy i najnormalniej padnę tam. Na przykład w windzie, którą jechałam na zabiegi, i której lampy śnią mi się po nocach. Albo na korytarzu po którym "chodziłam" wisząc na Małżu. Albo przy drzwiach na dziecięcy OIOM, które są tuż obok pokoju do którego szliśmy.
Dobrze, że przyjechała Ciocia Ola. Ona, nota bene, powiedziała "ostatni raz szłam tędy kiedy dowiedziałam się, że rodzisz. Byłam z psem u weterynarza, a potem biegłam, biegłam ile sił w nogach żeby zdążyć do Ciebie. A jak dobiegłam to powiedzieli mi, że Adaś przed chwilą wyjechał i jest >>o taki malutki<<". Czyli nie tylko ja mam traumę.
U neurologa było całkiem fajnie. Odkąd dzidź zaczął się popisywać tym co umie, to wizyty u lekarzy stały się całkiem przyjemne. W kółko słucham jakie to mam cudowne dziecko ;-) Pani nas kojarzyła, bo pracuje w jeszcze innym szpitalu w którym mały też był przez kilka dni. Postukała, popukała, popodnosiła, połaskotała, poobracała i zrobiła wpis w książeczkę, którego nie mogę odszyfrować. Ale powiedziała: "Chłopak jest ok". No to ok.
Teraz znów mi trochu smutno, i nawet jedna samotna łza potoczyła się po policzku. Bo moje dwie najlepsze koleżanki jadą właśnie pracować na kolonii, a ja tu siedzę. I łażę co chwilę do łóżeczka, bo coś tam się wierci i pojękuje i spać nie chce znów.
I słucham piosenek z Kubusia Puchatka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz