Zrobił nam dziś pobudkę o 6 rano, nie wiadomo czemu. Za nic w świecie nie chciał zrozumieć, że 7:30 jest dopiero za półtora godziny, i darł się, że jest głodny. Po szybkim ustaleniu czyja zmiana zaczyna się o szóstej rano, Małż poczłapał do kuchni i po chwili zatkał dziób małego Adasia. Dzień minął nam raczej na niczym - wstaliśmy w południe, ja zajmowałam się czytaniem bobasowi na głos "Przygód Sherlocka Holmesa", a Małż kończył pisać cośtam cośtam. Byłam w sklepie poszukać inspiracji na obiad, i znalazłam! Pani ekspedientka, bardzo miła, zaproponowała ryż z truskawkami. I tak też się skończyło. Idealne danie na taką pogodę. Wieczorkiem skoczyliśmy na spacer po okolicy, odwiedziliśmy znajomych pracujących na pewnym Festiwalu odbywającym się niedaleko, pokazaliśmy Małego a on się ślicznie pouśmiechał. A, byliśmy też nad Wisłą, Adaś pierwszy raz w życiu dotykał stopami trawy! Bardzo mu się podobało, bo zazwyczaj wszystkie spacery przesypia.
W kwestii naszego rozszerzania diety małe postępy. Obiadek był dziś w formie zupki warzywnej z indykiem (Hippowa zupka jak coś), ale nie bardzo chciało wejść i zostać zjedzone, więc tradycyjnie skończyło się na butelce. Nie wiem, czy Mały kiedykolwiek nauczy się normalnie jeść... Na kolację dosypałam mu do mleka trochę kaszki, ale w ogóle mu nie szło, od razu zasnął. Więc zmieniłam smoczek w butelce na taki trójprzepływowy, ale to nic nie dało, więc wylałam kaszko-mleko i zrobiłam nową, "czystą", porcję. W sam raz.
Jutro idziemy odebrać wyniki krwi ostatnie i może się czegoś nowego dowiem o tym głupim rozszerzaniu diety. Jakby od razu nie można było normalnie kotleta dać...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz