wtorek, 3 lipca 2012

Jeden dzień z życia Mamy


Dzisiejszy dzień zaczął się o ósmej rano. "Mały Adasiu, gdybyś urodził się o czasie, kończyłbyś dziś 3 miesiące..." pomyślałam i pobiegłam do kuchni grzać jedzonko. Mały Adaś głośno domagał się śniadania - w końcu śpi w nocy już 9 godzin. Zjadł i tradycyjnie wyłożył się z rodzicami w ich łóżku. Przeprowadziliśmy mądrą rozmowę, ponieważ Mały Adaś jest bardzo, ale to bardzo rozmowny:
-Adaś, jesteś taki grzeczny! Czy ktoś Cię nam podmienił?
-Ghiiii!!  - odpowiedział uśmiechając się szeroko.
-Aaa... A może wiesz, kto to był?
-Ghhej! - to ostatnio jego ulubiony okrzyk, co wprowadza nas w niemałe zakłopotanie na spacerach, kiedy Adaś za obcymi ludźmi woła głośno "ghhej!"...
-Uuu... A jak ten... ghhej... miał na imię?
-mmighhhauu....
No to pogadaliśmy. Naszego syna podmienił nam gej Michał.
Dziś akurat wypadają nam comiesięczne badania krwi. Adaś jest bardzo grzeczny, nawet powieka mu nie zadrżała, kiedy bardzo miła pielęgniarka wbijała igłę w małą rączkę.
-Kolego, a może dziś spróbujemy na siedząco na kolanach, żebyś się na mnie nie obraził, że traktuję Cię jak noworodka! - zaproponowała, ale ostatecznie skończyło się tradycyjnie, na leżąco. To już chyba ostatni taki raz, bo Adaś jest już po prostu za długi i prawie nie mieści się na przewijaku. To nie był koniec wrażeń, bo po badaniu poszliśmy do innej pani pielęgniarki, znanej z tego, że każdego potrafi zagadać na amen. Po każdej wizycie związanej z ważeniem Adasia wychodzę z gabinetu bogatsza o informacje dotyczące aktualnego ustawienia urlopów lekarzy, postępów w budowie bloku tuż przed oknami przychodni czy nowych ulotek o rozszerzaniu diety niemowląt. Tym razem ważenie i operacje dookoła ważenia poszły sprawnie, co mnie nie ucieszyło, bo gwałtownie przybliżyło do wyjścia na zewnątrz, w największy, okropny upał.
Gdy w końcu dowlekłam się z wózkiem do domu, przyszedł czas na obiad. W nocy śniły mi się leniwe pierożki. No dobra, dawać je tu. Jeszcze tylko Mały Adaś zje i już, zabieram się do roboty.
Niestety, przepisy kłamią. 8 łyżek mąki na pół kilo twarogu, 3 ziemniaki i 2 jajka to stanowczo za mało. Kiedy już byłam dokładnie cała wybabrana ciastem, do drzwi zadzwonił teść. Teść z półką do złożenia, można nawet powiedzieć. Zadzwonił też Mały Adaś, że mu gorąco (nic dziwnego, w pokoju jakieś 30 stopni) i zadzwoniła Babcia, że przyjechała z pelargoniami do posadzenia. Uff, puff, ręce do łokci do mycia, Mały Adaś na przewijak, mokra tetra do przetarcia upoconego ciałka, nogą otwieram drzwi a drugą podaję Babci krzesło. Teść składa półkę z pomocą Małża mojego, Babcia sadzi mi pelargonie w skrzynkach ("Tylko codziennie podlewaj i florocośtam kup, koniecznie!"), ciasto leniwe schnie na wiór, a Adaś płacze. Tak okropnie płacze. Nie pomaga przytulanie, nie pomaga picie (a wręcz przeszkadza, bo dzidzia się krztusi), nie pomaga mokra pielucha.Płacz narasta, głodomór płacze, ale nie da sobie wsadzić butelki do buzi, bo tak ryczy. No to teść hops, za półkę, Małż hops, za wanienkę, Babcią hops, do pokoju a Adaś hops do wody. I tam się uspokoił i  zjadł obiad. A potem, wyczerpany płakaniem, zasnął. Nie liczyło się już, że jest tak gorąco, że hałas. Adaś śpi.
No to leniwe czas obudzić, kwiatkom ziemi dosypać, a na półce ustalić wysokość półeczek. Odhaczone wszystkie rzeczy, obiad dla dorosłych już na stole. Mama może odetchnąć.
Już prawie wieczór, skwar chowa się powoli w cieniu. Pelargoniom nadałam jakże oryginalne imię - Pelagia. Teraz jestem dla nich wszystkim, jestem taką prawie mamą, codziennie podlewać i florocośtam kupić. Wieczorem mecz. Szkoda, że Holandia odpadła. I Polska. Ostatnia moja nadzieja jutro, w Anglikach. Nasz mały kibic dzielnie ogląda mecz, śpiewa z Irlandczykami. Po meczu do kąpania Adaś, do nauki mama (w końcu jutro egzamin, a w głowie ciągle nic), do karmienia Małż mój, bez którego nie byłabym taką mamą jak jestem. Ani taką żoną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz