poniedziałek, 13 stycznia 2014

podwójnie ważny dzień

Wczoraj był podwójnie ważny dzień - po pierwsze były moje urodziny, a pod drugie grała Orkiestra.
Pierwszy powód ważny może tylko dla mnie i dla moich najbliższych, ale w związku z nim spędziliśmy miły, rodzinny dzień, a w sobotę była nawet mała impreza. Oczywiście nie obyło się bez kilku "kiksów" przy stole, ale to u nas standard.
 Druga okazja ważniejsza, szczególnie odkąd urodził się Adaś. Jako maleńkk wcześniaczek pierwsze dwa tygodnie życia spędził w inkubatorze, podpięty do pomp i różniastych innych urządzeń. Wszystko oserduszkowane. Podobno 90% inkubatorów w Polsce to inkubatory Orkiestry. My zawsze wspieraliśmy tę inicjatywę, ale od dwóch lat wspieramy mocniej, bo mamy w pamięci te trudne dni i inne maluchy, które potrzebują pomocy.
Dziś jestem już daleko od domu, na podkarpaciu. Mieszkam w "kameralnym hoteliku w meksykańskim stylu", więc można się domyślić jak to wygląda - prawdziwy meksyk... Żółte ściany, odpadająca bateria nad kranem, uschnięte kaktusy, plastikowe kapelusze... Masakra. Wyrwałam się z domu na dwa i pół dnia do pracy, a już tęsknię za moimi chłopakami. Są bezpieczni u jednej z babć, to się chociaż nie martwię :-)

niedziela, 5 stycznia 2014

Hold, heart, don't beat so loud...

Z Adasiem lepiej. Zachowuje się jak gdyby nigdy nic się nie stało. Najbardziej dziwi mnie to, że nie odkleja sobie plastra, nie denerwuje się na niego - przynajmniej jeden problem z głowy. Jedynie przy jego zmianie płacze i wyrywa się, zapewne przez "cudowne" wspomnienia.
Z okazji tego, że Mały wyjechał rano dziadziu auto ziuziu am-am, mieliśmy okazję ogarnąć dom bez obawy, że za pięć minut będzie bałagan. Umyłam okna, podłogę, lustra, puściłam trzy prania, a Małż umył górę naczyń i odkurzył. I porządek był pięć godzin, dopóki Pan Adam nie wrócił do domu ;-)
Jeszcze tylko cztery dni i ściągniemy paskudne szwy...

sobota, 4 stycznia 2014

Jak się najeść strachu do syta

Czasem robię obiad ekstra. Zupa, drugie danie, deser, podane dla wszystkich nas razem, a co najrzadziej spotykane - przy jednym stole. Wczoraj tak było. Wystawiłam więc spod ściany stoliki Adasiowe na środek pokoju, ułożyłam sztućce, każdy miał podkładkę i gwiazdkę pod kubek. Zjedliśmy, wypiliśmy, Adaś poszedł szaleć. Potem było szybko. Łup, ryk, krew. Myślałam, że w oko dostał, bo się potknął o dywan (mieszkamy tu prawie dwa lata, i NIGDY nie potknął się jeszcze o dywan) i poleciał dokładnie na kant stolika (który pierwszy raz odkąd je mamy postawiłam na środku pokoju). Na szczęście w tym nieszcześciu trafiło na brew. Dużo krwi, dużo krzyków (moich i jego...), szybki telefon na 112, szybka taksówka wlekąca się w korku do szpitala... Adaś przestał płakać po pięciu minutach, a nas napędzał stres.
W szpitalu Adaś na dzień dobry ogłosił paniom pielęgniarkom, że dziuła jest, palcem wskazał gdzie. Czekaliśmy dwie godziny do szycia, które zleciały niesamowicie szybko w porównaniu do 10 minut które trwał sam zabieg. 
Adaś niesamowicie się wyrywał - to najgorsza chwila w naszym wspólnym życiu; patrzeć - gorzej - trzymać, mocno trzymać (!) swoje biedne, przerażone dziecko, któremu na twarz zarzucili płachtę z dziurką na brew i które zupełnie nie wie co się dzieje... Masakra. Coś okropnego. Nigdy nie słyszałam, żeby Mały tak okropnie płakał. Jak już było po, to nie mógł złapać oddechu normalnego (do czasu, aż dostał dwie naklejki ;) ), tylko cichutko, przerywanym szeptem mówił mamo, mamo, mamo...
Dziś jest wszystko ok, zmieniliśmy opatrunek, szwy wyglądają ładnie, ale jak nalepialiśmy nową gazę, to się okropnie przestraszył.

No i drugą noc usypiałam go na naszym łóżku. Normalnie po kąpaniu, przebieraniu i oporządzeniu zostawiamy go w jego łóżeczku, gasimy światło i wychodzimy, a on sam zasypia po chwili. Protestuje, kiedy chcemy z nim zostać. A dziś przypomniały nam się stare czasy, kiedy któreś z nas leżało z nim i usypiało... Takie cieplutkie, bezbronne ciałko, które na dodatek chce się wtulać w ramiona rodziców to dla nas wielki, wielki skarb.

piątek, 3 stycznia 2014

Podsumowując poprzedni rok...

...dochodzę do raczej ponurych wniosków. Patrząc za siebie jako "ja"  stwierdzam, że nie wydarzyło się w nim nic szczególnie wielkiego, nic wspaniałego - raczej małe i przybijające rzeczy. 
Patrząc wstecz jako "mama i żona" widzę mnóstwo cudowności - pierwsze kroki Adasia, wakacje prawdziwie rodzinne, drugą rocznicę ślubu...
Tak czy siak, bardzo mi odpowiada to, że nowy rok już jest; czeka, obiecuje, że będzie lepszy (albo chociaż nie gorszy) od poprzedniego.

Oczywiście jak co rok snuję plany, składam przysięgi i zaklinam się, że dotrzymam postanowień. Bo nowy rok to dobry czas na nowy start.

Poniżej składanka zdjęć z poprzednich miesięcy, wraz z krótkim opisem. Bez listopada - nie zrobiliśmy wtedy ani jednego zdjęcia.


1. Styczeń to przede wszystkim pierwsze urodziny Adasia, ale także pierwszy śnieg, pierwsze sanki i próby wstawania. 


2. Luty - pierwsze kroki, pierwsze spacery - wokół tego kręciło się nasze życie.


3. Marzec kojarzyć nam się będzie z kolejnymi pierwszymi razami - pierwszy raz na placu zabaw, pierwszy raz Adaś sam wypił mleko z butelki, ale też druga już jego Wielkanoc czy udawane picie z dorosłego kubka.


4. Kwiecień i pierwsze rowerowe wyprawy, które Adaś tak mocno ukochał, oraz pierwsze puszczanie wielgachnych baniek mydlanych na naszym Placu.


5. Maj to głównie nasza, dorosła wyprawa do Rzymu, ale też Adasiowe pierwsze samodzielne wejście na krzesło (każdy rodzic wie, co to oznacza...).


6. Czerwiec - pierwsze malowane prace plastyczne, niemiłosierne upały, chrzest Małej Karolinki i pierwsze parkowe wyprawy.


7. Lipiec to między innymi zabawy w fontannie na placu Szczepańskim i pierwsze w życiu lody waniliowe.


8. O sierpniu myślę z największą nostalgią - ślub koleżanki no i nasze wspaniałe wakacje: pełne radości, śmiechu, zabawy, kopania w piasku, przygód i nowości.

 

9. Wrzesień - pierwsze jesienne spacery w kolorowych liściach i coraz dłuższych cieniach.


10. Październik - wyjazd do Zakopanego, ZOO i nasza druga rocznica.


12. Grudzień - zimowy przez chwilę udało się złapać na kilku spacerach. Jesienny na większości. Święta, wiewiórki i podróże.

Tak się układał nasz 2013 rok.

czwartek, 2 stycznia 2014

Poświątecznie

Dużo wody upłynęło, dużo czasu, dużo myśli od ostatniego wpisu. To nic, wszystko nadrobię.
Najpierw o Świętach. Spędziliśmy je z rodziną, jak należy. Każdy dzień u kogoś innego, a i w przerwie świąteczno-noworocznej nie próżnowaliśmy.


W Wigilię najpierw był długi spacer powiązany między innymi ze smakowaniem śniegu/szronu osiadłego na ławkach na Plantach.


Znaleźliśmy w końcu sposób na uśmiechniętą minę Adasia."Powiedz ładnie: Ola" to nasz sekret ;)


Po drodze wstąpiliśmy do kościoła oo. Franciszkanów, zobaczyć największą szopkę krakowską, która bodajże trzy lata temu zdobyła pierwsze miejsce w corocznym konkursie szopek.


Na koniec wylądowaliśmy na Rynku, oblężonym przez coroczny kiermasz świąteczny. Adaś załapał się na piernikowe serduszko, oczywiście z okazji imienin.


... a tak wygląda mina Adasia, kiedy się mu powie "Adasiu, uśmiechnij się!"... W każdym razie, zdjęcie wprost z wigilijnej kolacji, mucha jest i biała koszula, niedługo później uchlapana barszczem - mimo zabezpieczeń w postaci śliniaka, ręcznika i dwóch papierowych serwetek.


Boże Narodzenie rozpoczęliśmy od spaceru po tradycyjnej trasie: kaka, smok, wawl a na koniec ruchoma szopka w kościele oo. Bernardynów. Adaś stał jak zaczarowany, nie mogliśmy go oderwać od barierki.


Popołudniu tradycyjny obiad u Babci Bo i Dziadka Toma. Jedyne ujęcie Adasia przy choince w tym roku. Skandal.

Drugi dzień Świąt spędziliśmy najpierw w podkrakowskiej miejscowości, u rodziny ze strony Małża, następnie wracając stamtąd wstąpiliśmy do Cioci Halinki żeby spotkać się z moją kuzynką i jej małą Karolinką. Mała już nie taka mała, bo ma prawie 9 miesięcy (jutro kończy)! Adaś ją przytulał, chciał nosić, buziaki dawał, ale najbardziej podobało mu się bujanie w jej jeszcze małym foteliku samochodowym. Na koniec tego długiego dnia pojechaliśmy do drugiej Dzidzi w rodzinie - małego Boryska, który kończy zaraz 8 miesięcy. Adaś ponownie zachwycony rolą starszego brata...

Pierwszy dzień po Świętach również spędziliśmy w rozjazdach - najpierw na spacerze po parku przy Dworku Białoprądnickim z Prababcią, a tam masa atrakcji - kaczki, przelatujące nisko samoloty, przejeżdżające karetki, śmieciarki, a nawet wóz strażacki! Potem pojechaliśmy do Rabki odwiedzić naszego świadka ze ślubu, Marcina. Adaś obrobił im choinkę z połowy pierniczków, które na niej wisiały... Ogólnie dieta naszego dziecka przez Święta pozostawiała dużo do życzenia, i teraz bardzo tego żałuję. Nie pozwolę już na taką samowolkę przy następnych okazjach, bo z dziecka, które jadło wszystko bez mrugnięcia okiem Adaś zmienił się w słodkożernego potworka. Pogardził nawet jajecznicą!

Drugi dzień po świętach spędziliśmy z Dziadkami, a w niedzielę to do nas przyszli goście. I tak doczłapaliśmy do Sylwestra, po drodze jeszcze w poniedziałek zaliczając drugą część Hobbita w kinie.
Przełomową noc spędziliśmy u znajomych, uprzednio ułożywszy do snu Adasia u Cioci i Babć mieszkających bardzo niedaleko.

Z nowości: Adaś mówi anioniu czyli "aniołek", ojaja czyli "Mikołaj" oraz okopaja czyli, jak łatwo się domyślić, "koparka". Wczoraj umierałam z niewyspania po Sylwestrze. Małż zlitował się, wziął Małego o 18 na spacer, nakazując mi iść spać. Oto co się wydarzyło:

Małż: połóż się zaraz do łóżka, bo normalnie padniesz!
Ja: no już, chociaż za wami zamknę drzwi...
Adaś: Mama! A-a-a! - i zaprowadził mnie za rękę do sypialni ;-)