wtorek, 24 września 2013

I znów zmarnowany dzień, i znów nieprzespana noc...

Nie wiem, gdzie się podziało te pięć dni od ostatniego wpisu...
Byliśmy na ślubie mojej koleżanki z liceum, byliśmy na ciucho-zakupach i poszaleliśmy! Dla każdego coś upolowaliśmy, nawet dla mnie ;)


Kupiliśmy dwa komplety koszulek dla Adasia z misiami: jeden niebieski z misiem grającym na gitarze, drugi żółty z misiem grającym na bębenku. Adaś zachwycony, jak je widzi to dmucha noskiem, że miś.

A teraz coś o dorosłych. Dorośli się uczą. Jeden egzemplarz na jutrzejszą obronę (to ja), drugi na jutrzejszy egzamin na studia III stopnia (a to akurat nie ja). Mały bumeluje u Cioci Oli, wywieziony tam dziś z rana.
A uczymy się tak o:



Oby do jutra!

czwartek, 19 września 2013

Nowa mowa Adama D.

Adaś gada. Dużo, często, wciąż. Po swojemu, ale się dogadujemy. Wszystko sobie załatwi: a to pokaże palcem na co tak woła tu, tu, tu!, a to mu się wymsknie słowo podobnie brzmiące do nazwy pożądanego obiektu, a to każe się wziąć na ręce i sam dostanie do tego, co chce...

Ku pamięci spisuję. Tyle umie powiedzieć nasz prawie 20-sto miesięczny Bobinion. Słownik z Adasiowego na nasze.

pa - pan, pani, piłka, pupa
papa - pa pa, parówka
apa - lampa
ajaj - tramwaj
uta - szczurek wujka
unia, uła - Blunia (pies dziadków)
auto - auto
autobu, pssss - autobus
dmuchnięcie nosem - miś
bała, bala - balon
bu - but, bum
buła - bułka, chleb
baba - babcia
dziadziu - dziadek
dziedziu - wujek
oła - ciocia Ola
dzidzia - dziecko, bobas
kaka - kaczka
ka - kasztan
luli - spać, lulać, tulić
lala - lalka
ta, ne - tak, nie
tuu - tutaj
hał hał, mał, mmmm - pies, kot, krowa... ;)
mama, tata/ mamu, tatu/ mamo, tato - mama, tata
ada - Adaś

I tak sobie gadamy i walczymy z naszym pięknym językiem.

Adaś i paszcza lwa

poniedziałek, 16 września 2013

Ostry dyżur

Przed godziną wróciliśmy ze szpitala. Adaś tak się rozpędził goniąc się z Małżem po domu dziadków, że nie zauważył dywanu, potknął się i przywalił czołem w kamienną ławę. Na szczęście nic się wielkiego nie stało, poza wielkim guzem na pół czoła... Objechaliśmy dosłownie cały Kraków, żeby dostać się do szpitala, po drodze jeszcze wstąpić do domu po książeczkę zdrowia, pieluchy i piżamkę, gdyby go mieli zatrzymać na noc... 
To pierwsza taka akcja odkąd Adaś wyszedł ze szpitala po narodzinach. Bardzo się zestresowałam, dopiero teraz czuję, że napięcie ze mnie schodzi. Widzę wciąż jak zapłakany leży mi na rękach i strasznie rozpacza. Oby to był pierwszy i ostatni taki raz!

U lekarza był grzeczny, od razu przybił wszystkim pielęgniarkom piątki, pani doktor zabrał stetoskop i go sobie zakładał, dał się położyć na kozetce i oglądnąć bez scen i wyrywania się. Zrobił furorę, bo miał ze sobą misia i w kółko mówił miś, miś, miś tylko, że w swoim narzeczu. A miś po adasiowemu to... krótkie dmuchnięcie nosem! :-)

piątek, 13 września 2013

Nad polskie morze i z powrotem. Z dzieckiem.

W zeszłym roku, kiedy Adaś miał 6 miesięcy, pojechaliśmy na wakacje w góry. W tym roku obraliśmy kurs na północ kraju, konkretnie do Gdańska, na wyspę Sobieszewską.
Przed wyjazdem obawiałam się trzech rzeczy:
1. Jak Adaś przeżyje tyle godzin w aucie? Nasz dotychczasowy najdłużyszy dystans to 120 km, a teraz miało być 650...
2. Jak my go upilnujemy na plaży pełnej ludzi, w największej piaskownicy i tuż przy największym basenie jaki on w życiu widział?
3. Co będziemy robić jak będzie padać, a okaże się, że mieszkamy na mega zadupiu?

Może to wina czasu, w którym tam byliśmy, może to wina miejsca, ale było super! Adaś zniósł bardzo dzielnie 9 godzin jazdy samochodem. Zatrzymaliśmy się po drodze na prostowanie nóg, ale Adaś mógłby nie wysiadać, tak mu się podobało w aucie (to pewnie dlatego, że jechaliśmy autem Dziadka). A najbardziej podobało mu się spanie, ponieważ większą część drogi przekimał w swoim fotelu.
Na plaży - puchy. Cała dla nas. Nie za szeroka, nie za wąska. Zejście do wody płytkie, tylko w jeden dzień były duże fale. Adaś wspaniale się zachowywał - nie leciał na oślep do wody, tylko podchodził i czekał, aż fala zaleje mu stópki. Nie sypał piachem dookoła ani go nie jadł, tylko kopał dołki, doły i wielkie dziury z Ciocią i Wujkiem. Grzecznie siedział w cieniu parasola, kiedy go tam posadziłam.
Adaś pierwszy raz na plaży. Dzień pierwszy, późne popołudnie.


Adaś zasuwa do naszej bazy, zostawiając za sobą słodziutkie ślady stóp.


Zimne dni trafiły nam się dwa. W pierwszy z nich pojechaliśmy zwiedzać Gdańsk, w drugi do Gdyni odwiedzić Akwarium. W Gdańsku żadnych specjalnych atrakcji dziecięcych nie znaleźliśmy (ale też nie szukaliśmy), natomiast Akwarium w Gdyni było zaplanowane pod Adasia. Jak mu się podobało! Jak się skupiał na kolorowych rybkach, pokazywał palcem węgorze, delikatnie pukał w szybkę do rozgwiazd... Cudownie. Akwarium jest dzieciodostępne, na każdym piętrze stoją wózki do transportu zmęczonych czy niechodzących jeszcze maluchów a na parterze jest łazienka z przewijakiem. Bardzo polecam.
Najbardziej polubił się z węgorzami elektrycznymi. Mina to efekt prośby: Adaś, uśmiechnij się do mamy!
Innego dnia pojechaliśmy do Helu zobaczyć fokarium. Podobno kiedyś tam byłam z moimi rodzicami, ale nic a nic nie pamiętałam. Fokarium jest dość małe, ale ładne. Akurat trafiliśmy na karmienie fok. Przyszliśmy pół godziny wcześniej i dobrze, bo zajęliśmy sobie miejsce przy barierce. W ostatnim momencie, na schodach. Dookoła basenu rządziły starsze panie, a dzieci, które chciały coś zobaczyć musiały liczyć na ramiona rodziców. Adasiowi się dość podobało, najbardziej jak foki wypływały blisko nas i jak aportowały piłki. Bardzo się cieszył i bił brawo :-)

Zazwyczaj rano szliśmy na plażę, a popołudniu Adaś z tatą i Wujkiem jeździli na wycieczki rowerowe dookoła wyspy. W tym czasie kobiety oddawały się prawdziwemu relaksowi.
Adasiu, uśmiechnij się! Na rowerowej wycieczce po rezerwacie ptaków.

Mogę spokojnie powiedzieć, że było super! Adaś sprawował się świetnie, zaliczyliśmy wszystkie zaplanowane (i dodatkowe) punkty programu. Opaliliśmy się troszkę, codziennie dużo spacerowaliśmy (około 500 metrów na plażę w jedną stronę, po asfalcie i po piachu, dodatkowe wieczorne spacery... wszystko bez wózka!), odpoczęliśmy. Było nas dużo, bo aż pięcioro do opieki na Bobasem, więc też nie musieliśmy z Małżem stale za nim gonić. Adaś pomagał zbierać muszelki i bursztyny, nie bał się morza i nie odchodził od nas za daleko. Pewnie za rok lub dwa znów się tam wybierzemy!



środa, 11 września 2013

A już po przerwie...

Witamy po przerwie, wynikającej z braku czasu, nawału wszystkiego i lenistwa.

Adaś ma już skończone 19 miesięcy, za rogiem czai się magiczne 20. Dużo mówi, jeszcze więcej krzyczy, wszystko wie najlepiej. Potrafi wskazać wszystko co znajduje się w mieszkaniu (włącznie z pilotem do telewizora i sandałami cioci Oli), podać co tylko się matce zapragnie, powiedzieć stanowczo "ne!" lub z błyskiem w oku "tak!".

Byliśmy z Adasiem u fryzjera. Wcześniej zaglądnęliśmy z nim tam przy okazji obcinania włosów Małża, żeby się trochę oswoił. Ale Dzidź wcale się nie bał. Dzielnie usiadł mi na kolanach i przez cały czas strzyżenia grzecznie bawił się spryskiwaczem do włosów. Nawilżył wszystko co miał w zasięgu - panią fryzjerkę, mnie, stolik, lustro, szczotki, swoją buzię... Dobrze się bawił i zaczął protestować dopiero, kiedy pani przeszła do obcinania grzywki. W ciągu wizyty wydoroślał o rok co najmniej, po złotych loczkach zostało już tylko wspomnienie i zdjęcia.


Powyżej: fryzura dobrze prezentowała się na plaży. 

Następnym razem o tym, czy warto jechać z półtoraroczniakiem przez całą Polskę na wakacje.