poniedziałek, 16 września 2013

Ostry dyżur

Przed godziną wróciliśmy ze szpitala. Adaś tak się rozpędził goniąc się z Małżem po domu dziadków, że nie zauważył dywanu, potknął się i przywalił czołem w kamienną ławę. Na szczęście nic się wielkiego nie stało, poza wielkim guzem na pół czoła... Objechaliśmy dosłownie cały Kraków, żeby dostać się do szpitala, po drodze jeszcze wstąpić do domu po książeczkę zdrowia, pieluchy i piżamkę, gdyby go mieli zatrzymać na noc... 
To pierwsza taka akcja odkąd Adaś wyszedł ze szpitala po narodzinach. Bardzo się zestresowałam, dopiero teraz czuję, że napięcie ze mnie schodzi. Widzę wciąż jak zapłakany leży mi na rękach i strasznie rozpacza. Oby to był pierwszy i ostatni taki raz!

U lekarza był grzeczny, od razu przybił wszystkim pielęgniarkom piątki, pani doktor zabrał stetoskop i go sobie zakładał, dał się położyć na kozetce i oglądnąć bez scen i wyrywania się. Zrobił furorę, bo miał ze sobą misia i w kółko mówił miś, miś, miś tylko, że w swoim narzeczu. A miś po adasiowemu to... krótkie dmuchnięcie nosem! :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz