czwartek, 11 grudnia 2014

Prezenty

Z małym opóźnieniem ale jest - wpis z relacją mikołajową :-)

W tym roku Święty Mikołaj bardzo się postarał (no albo Adaś był taaki grzeczny). Pierwsze świadome prezenty w życiu Adasia najbardziej ucieszyły... mnie. Że tak się cieszy ten nasz Maluch. To chyba jest prawdziwa magia świąt - radość dzieci.

Z samego rana 6 grudnia Adaś obudził nas zwyczajnie - "tatoooo... zjub mi mleckoooooo" po czym zamilkł. Zobaczył co dzieje się koło łóżka i zwyczajnie zapomniał o mleczku. Nigdy nie widziałam go tak uśmiechniętego i tak radosnego! Razem z Małżem płakaliśmy prawie ze szczęścia... O mamo, spójś! Jeście jeden plezent!!

Po porannych radościach koło południa  (w sobotę!!) ktoś zadzwonił domofonem i przedstawił się jako poczta... Poczta? W sobotę? A to była paczka z wymianki :-)
Adaś oszalał na punkcie Myszki Miki, ciastoliny, połączenia Myszki Miki z ciastoliną... No cóż, ten zestaw, "kuku" i gra BimBom to trzy najbardziej trafione prezenty w te Mikołajki! Dziękujemy!

A teraz fotorelacja.

Nasz tegoroczny kalendarz adwentowy

Listy do Adasia od samego Elfa Pomocnika
Zestaw Myszka Miki i pierwsze próby wyciskania figurki

Mamo, ja ci nacinam tą ciastolinę! Ci!

Nasze ślimaki z ciastoliny
Tu Adaś prezentuje kuku...

...przez które świat wygląda inaczej...
I nasze ostatnie chorobowe zabawy:

Ooo jaki piękny tyglys, ale jest baldzo głodny i musis mu dać jeść mamooooo!

Wszystkie nasze klocki Duplo ułożone w ZOO.
Gwiazdka dostała polecenie dokupienia większej ilości na potrzeby tego przybytku :-)

czwartek, 20 listopada 2014

Czas wymyka nam się z rąk

Mija drugi tydzień kolejnej odsiadki domowej. Adaś znów chory. Po tygodniu w przedszkolu, przygodzie z koszykówką dla dzieci 2+ (było cu-do-wnie!), dwukrotnych odwiedzinach u Bojysa - chory. Najpierw tydzień gorączki bez dodatkowych objawów, potem przyszedł tragiczny, przeszywający, okropny kaszel, przez który mój Gaduł nie mógł powiedzieć nawet jednego słowa! Trzy razy świąteczna opieka, dwa razy normalna wizyta plus badanie krwi, moczu, wymazy...

W każdym razie siedzimy w domu znów. Jeszcze co najmniej z tydzień. Dobijają mnie już powoli codzienne telefony od 4 osób z rodziny (każda dzwoni rano i wieczorem, niektóre jeszcze w południe...) - rozumiem, że się martwią. Ale dwie z nich mieszkają RAZEM i naprawdę mogłyby się wymienić informacjami.

W każdym razie siedzimy znów w domu. Poprzednia odsiadka była czterotygodniowa, ta zanosi się na trzytygodniową. Trenujemy w związku z tym różne rzeczy - ćwiczymy rysowanie kółek i kresek (kreski są, z kółkami gorzej), lepimy z ciastoliny, układamy puzzle 30 elementów... standardy. A kiedy zagraliśmy już 15 raz w ciągu dnia w Lotto, ułożyliśmy wszystkie pudełka puzzli i rozrzuciliśmy wszystkie talie kart - olśniło mnie. Mapa.

Na naszej szafie leży wielkie pudło z naszą ukochaną, do tej pory dorosłą grą. Carcassonne. Gra w układanie mapy, zajmowanie dróg, miast i pól. Adasia wersja nie zakłada zajmowania czegokolwiek.Zakłada ułożenie wielkiej mapy (a mamy na tyle dużo płytek, że gdybym wyjęła wszystkie zajęłaby nam spokojnie pół dywanu...) a następnie ułożenie na niej panów. Panów, maszyn i świnek. Z resztą, widać to na zdjęciach.


Mamoo.. a to pasuje? O, znowu djoga! A tu świnka ma miasto be-em-wu! (oklaski dla tego pana za spostrzegawczość)


Potem poszliśmy o krok dalej i graliśmy w Scrabble. Z niespełna trzylatkiem?!
Układaliśmy słowa (ja dyktowałam jakie litery, mały je odposzukiwal w gąszczu innych, a następnie układaliśmy słowa. Jedno zdjęcie wszystko wyjaśnia.


Kto spostrzegawczy i zna się dostrzeże na zdjęciu jeszcze Pajączka. Czytamy niezmiennie od ponad roku zarówno Pajączka jak i Gąsienicę. Niektóre książki są odpowiednie dla dzieci w każdym wieku!

I tak nam leci czas. Zaraz zapuka już grudzień. Szykuję na tę okazję po raz pierwszy kalendarz adwentowy dla Adasia. Dziś byłam po materiały w sklepie, a może w weekend zabiorę się za wykonanie :-)

środa, 5 listopada 2014

Mamowo-blogowa wymiana Mikołajkowa

Zapraszam Was do udziału w tradycyjnej już Wymianie Mamowo-Blogowej :-) Szczegóły u Karlitki.


Małe oponyyy

A więc to już listopad! Przez ostatnie cztery tygodnie Adaś był chory i bynajmniej nie leżał w łóżeczku. Co tydzień sumiennie odwiedzał lekarza żeby dowiedzieć, się, czy już, już może iść do przedszkola. Cóż, przepadło mi dziecko w sidłach przedszkolnych.

Kocha to miejsce, mówi o nim moje zajińcia, uwielbia panie nauczycielki, uwielbia swoich kolegów i koleżanki. Z tego co mi Pani opowiadała wynika, że jest raczej lubiany w grupie, ma kilku kolegów z którymi się trzyma - razem budują lemizy z kloków, razem ścigają się na motorach tak sibko siiibko! A nawet ma kilka koleżanek, w tym z jedną, Jagódką, podobno nawet trzymają się za ręce! :-) Nie mówiłam, że zaraz dziewczynę do domu przyprowadzi?

Mamoooo bo Żośka mnie dziś polała hejbatą... Mamooo, Kuba mi buził moją lemizę, a ja na niego nakiciałem, zie nie wolno buzić lemizy mojej, bo ja jestem duzim chłopcem!

Rankami budzi nas głosik z łóżka obok: tatusiuuu... juś jest lano i nie wolno lano spać... Ubieramy się, jemy śniadanie, pakujemy i wychodzimy do przedszkola na dziewiątą. Pięć godzin przedszkolnych mija, niespodziewanie orientuję się zazwyczaj koło 13, że za godzinę już będzie ze mną. Powitania: widzi mnie od wejścia, leci przez przedszkole krzycząc - to moja mamuuusiaaaaaaa i wpada mi w ramiona. Czy jedziemy dziś do Bojysa? Czy jest ogójowa ziupa?
Wieczorami toniemy w przytulasach, które jeszcze nie tak dawno rozkładały się na cały dzień, a teraz się skondensowały.

W związku z problemami z kaszlem na weekend 1-2.11 wyjechaliśmy z Krakowa. Powietrze tutaj zupełnie nie sprzyja rekonwalescencji, spacery wręcz pogarszają  sytuację i prowokują kaszel Wyjechaliśmy więc, po pierwsze w związku z odwiedzaniem grobów naszych bliskich, a po drugie w związku ze zmianą otoczenia dla Adasia. Najpierw w okolice Rabki - a jak już w okolice to zawitaliśmy i do Rabki, zażyć inhalacji wokół tężni solankowej, napić się zdrowotnej wody i zakupić solankę rabczańską do kąpieli i inhalacji w domu. Stamtąd pochodzi poniższe słodkie zdjęcie :-)


czwartek, 18 września 2014

Przedszkolak

Przyszedł i na nas ten czas, kiedy Mały ruszył do przedszkola. To już trzeci tydzień, od kiedy jest pełnoprawnym Przedszkolaczkiem!

Nasze przedszkole nie jest takim zwyczajnym - są to "zajęcia przedszkolne" przy Domu Kultury. Dzieci są tam od 9 do 14 od poniedziałku do piątku, przyjmowane są dzieci, które skończyły 2,5 roku (czyli głównie takie dzieci jak Adaś, których nie objął system rekrutacji do przedszkoli, ponieważ urodziły się w styczniu/lutym), w grupie jest 12 dzieci i są 2 grupy. W planie zajęć są zajęcia ogólnorozwojowe, rytmika, plastyka, zajęcia taneczne i zajęcia z logopedą, codziennie coś innego. Nie ma leżakowania, nie ma wciskania dziecku obiadu (musi mieć ze sobą drugie śniadanie przygotowane przez rodzica). Sala jest ogromna, jest trampolina, zjeżdżalnia, motory na pedały... Jestem bardzo zadowolona z tej decyzji. Dodatkowym plusem jest cena - 80 zł za miesiąc.

Nasz przedszkolak dzielnie sobie poradził. Pierwszego dnia "papa mamoooo!" usłyszałam dopiero z motoru w drugim końcu sali. Drugiego dnia nawet się nie pożegnał. Trzeciego dnia okropnie płakał... bo za wcześnie po niego przyszłam i on "nie ce jeście iść....". 
Czasem myślę, że to nasza zasługa, że jest taki dzielny, otwarty, bez problemów wdrożył się w przedszkolne życie i tak chętnie tam chodzi i bawi się z Mojąanią i Fjankiem. Że to dzięki naszym staraniom, usamodzielnianiu go, dawaniu mu opcji, wyboru i możliwości stał się właśnie taki. 
A potem myślę, że może nie ma w tym aż takiej naszej roli. Że dzieci same wybierają jakie są, odgórnie są jakie są; że to one nam dają wybór i szansę na to, żeby pomóc im być samodzielnymi.

Nasz przedszkolaczek w drodze na pierwszy dzień przedszkolny.

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Nowy, lepszy czas. Zmiany. Rozwój.

U nas znów wszystko do góry nogami. 

Pieluchy pożegnane! Poszło nam zaskakująco szybko. Wiary, wia-ry matkom w swoje dzieci czasem brakuje! Na placu zabaw powstała grupa wsparcia dla sikających bo aż trójka się odpieluchowywała. I trójka z sukcesem, szybko, razem.
Od pierwszego września przedszkole-nie przedszkole. Zajęcia dla dzieci w wieku przedszkolnym. Bo w przedszkolu miejsca dla nas nie było (Adaś ze stycznia, rekrutacja dla dzieci do końca grudnia), więc się nie będziemy na siłę prosić i wybieramy zajęcia przy domu kultury. Och, jaki wachlarz zajęć plastyczno-muzyczno-twórczych! Codziennie od 9 do 14, dwie małe grupy po 12 dzieci. Bajeczka! :-) Oczywiście ja już mam łzy w oczach na myśl o tym jaki ten Adaś już dorosły... A on? Zadowolony, nuci pod nosem jeeeśtem śobie pśećkolaciek. Uczę go teraz dużo piosenek, bo bardzo lubi, szybko zapamiętuje i potem w nieskończoność śpiewa. Mamy już opanowane Aaa kotki dwa, Panie Janie, Kolorowe kredki, Kundel bury, Sto lat... recytuje całe Siała baba mak, fragmenty Lokomotywy... Pierwsze publiczne wykonanie Lokomotywy było mniej więcej takie:
Najpiejw powoli jak ziółw... icienziale jak ziółw, i powoli jak ziółw, i powoli jak ziółw... Uf, jak gojonco, uff jak gojonco! ;-)

A ja już prawie kończę rok Nowych Studiów i jestem bardzo zadowolona, że wybrałam inny kierunek niż na Pierwszych Studiach. Jeszcze przede mną tygodniowy zjazd w drugim tygodniu lipca i koniec.

Małż rozkręca się w pracy, generalnie wszystko idzie w dobrym kierunku.

Mamy za sobą pierwsze długie rozmowy z Adasiem. O wszystkim. Mały gada odkąd się obudzi, aż zaśnie. Często pierwsze słowa rano to tato ja chce mleczko, ale nie gojonce! Albo A ge jeśt moja kopaja/wowej/hulajnoga/wóz tatata? Zdecydowanie gaduła. A rok temu martwiliśmy się, że jeszcze nic nie mówi...

Adaś tuż przed chrztem swojego wujko-kuzyna Borysa ( 22.06)

Mały kombinator...

niedziela, 25 maja 2014

Krok w stronę dorosłości

Maj to dla nas ważny miesiąc - w tym roku minęły dwa lata odkąd mieszkamy na naszym Placu. To miesiąc, kiedy zaczynają się okropne upały, a nasze południowe okna, poddasze i widok wprost na rozgrzany Plac nie sprzyjają dobrym warunkom do pracy... zwłaszcza umysłowej.
W tym roku dodatkowo ważny, bo Adaś robi właśnie kolejny krok w dorosłość - odpieluchowanie...
Ze smoczkiem poszło nam zaskakująco dobrze - odkąd zostawił go Ojajajowi nie wyciągnęliśmy go z tajemnej skrytki ani na chwilę. Zasypianie też już się skróciło, sekretem jest dobre zmęczenie materiału...
Pieluszki. Dziś drugi dzień bez.Wczoraj było super - cały spacer bez wpadki, drzewka podlane i... na schodach do mieszkania kałuża ;) To nic! Popołudniu też super, najgorzej wieczorem - miałam do prania po całym dniu cztery komplety ubrań. Dziś rano byliśmy na basenie, więc dopiero koło 10.30 ubraliśmy mu majtki i od razu podlaliśmy krzaczek. Dwuipółgodzinny spacer z dziadkiem - bez wpadki. Kałuża w kuchni u babci po powrocie ;) Ciekawe ile kompletów dziś do prania pójdzie.
Mam nadzieję, że Mały szybko załapie (w końcu nie jest już taki zupełnie mały!) i we wrześniu pójdzie bez pieluchy dumnie do przedszkola! To kolejny dobry news - jesteśmy pierwsi na liście rezerwowej, więc mamy duże szanse na państwowe przedszkole, sprawdzone przeze mnie od środka podczas praktyk.

Szukamy sposobów na to, żeby Adaś wołał, a nie mówił po fakcie rzeczy w stylu: ja posiet na balkon siku!

wtorek, 22 kwietnia 2014

Czy to już?


Już po Świętach. W tym roku minęły wyjątkowo szybko. Adaś przeszedł przez nie prawie bezboleśnie. Byliśmy mocno w rozjazdach - śniadanie tu, obiad tam, ciastko jeszcze gdzie indziej... 
Dostaliśmy też paczkę z mamowo-blogowej wymianki zającowej, zdjęcia poniżej.

Smoczek poszedł w zapomnienie. W ramach coś-za-coś codziennie muszę go usypiać i śpiewać kołysanki. Nie szkodzi, jest ostatnio taki kochany, że mogłabym tak całą noc.
Wzięliśmy się też za pieluchy i mamy połowiczny sukces - większe sprawy Adaś załatwia już tylko i wyłącznie do toalety! :-) Woła, leci, ściąga spodenki... Jestem z niego bardzo dumna. Taki stan rzeczy utrzymuje się już prawie dwa tygodnie.

Dziś byliśmy na Rękawce z Adasiem - wojowie bardzo mu się podobali, nawet próbował tak śpiewać jak oni. Był z nami też mały Mikołaj z Rodzicami, którzy ze względu na swoje jeszcze małe doświadczenie wzięli na spacer tylko jedną pieluchę na zmianę ;) więc musieli się dość szybko zwijać do domu, bo wiadomo co się musiało stać...

Koniec pisania, fototime!

 Pierwsza wersja naszych Wielkanocnych kartek. Druga wersja była waciana i taka poszła w świat.

 Nasze pisanki robione z pomocą naklejek ze sklepu z owadem - wyszły piękne!


 Koszyczek Adasia. Czekoladowy baranek został zjedzony w dwie sekundy po świeceniu ;)

 Prezenty z wymianki odebraliśmy podczas rowerospaceru - od razu się przydały w czasie przerwy :-) Na zdjęciu słabo widoczna jest cudowna chusteczka na szyję w tatki i latarnie.

A tu mamowa część prezentów - za wszystko serdecznie dziękuję Ambiwalencji

wtorek, 8 kwietnia 2014

Odsmoczkowanie - realcja na żywo

Podobno każdy ma swój czas, podobno każdy ma swój sposób. My wzięliśmy się teraz, bo zdarzyła się okazja. Odsmoczkowanie.

Zacznę od tego, że zostaliśmy wujostwem. Nie wprost - przez znajomych. Mały Miki ma 12 dni. Przygotowywaliśmy Adasia do spotkania już od dłuższego czasu - że Miki jest malutki, że nie wolno go przytulać, że nie wolno go za bardzo dotykać... i że może potrzebować smoczka. Adaś chwilę się wahał, ale w końcu się zgodził i wyszykował swój! Idąc na tej fali przekazaliśmy smoka Mikiemu, a Adaś wieczorem po dwóch pytaniach o to, gdzie jest smoczek (u Mikołaja, kochanie), po 40 minutach "Maamo! Adaś nie śpi!" i po czterech obrotach "Pieski małe dwa" w moi wykonaniu, zasnął bez smoczka. 

Bałam się co będzie dziś w południe. Zabrałam go na spacer na plac zabaw, żeby się wyszalał. Słonko przygrzało, drugie śniadanie zagrzało brzuszek i Adaś po dwóch pytaniach o to, gdzie jest smoczek, po 40 minutach "Maamo! Adaś nie śpi!" i po czterech obrotach "Pieski małe dwa" w moim wykonaniu, zasnął bez smoczka.

Bałam się, jak będzie wieczorem. Byliśmy na spacerze na pierwszych lodach w tym sezonie, na zakupach, a potem przegonił nas deszcz. Ostatecznie Adaś po dwóch pytaniach, 40 minutach i czterech obrotach zasnął. Bez smoczka!

Czy sukces? Mam nadzieję.

Próbujemy także się odpieluchować, ale idzie nam powoli. Z drugiej strony to nie bardzo nam się spieszy, więc może to dlatego.

sobota, 15 marca 2014

Czas płynie wokół nas, nie zostawiając prawie żadnych śladów

Szalony czas małych-wielkich zmian może już wreszcie za nami. Małż dostał nową, etatową, pracę, której musiał (i będzie dalej) poświęcać dużo czasu. Ja zaczęłam kolejne praktyki. Adaś zaczął szaleć, krzyczeć, buntować się.
Praca z dziećmi z deficytami daje mi poczucie wielkiego, głębokiego spokoju. Uświadamia mi, jak wielkim szczęściem jest mój zdrowy syn. Jak wiele szczęścia mieliśmy te ponad dwa lata temu, jak bardzo źle mogło być. Jak bardzo inaczej. 
Z drugiej strony daje mi też siłę do przezwyciężania buntu naszego Urwisa, który ostatnio płacze i krzyczy nawet o to, że go chcemy rozebrać do kąpania (teraz myślę, że trzeba było go wsadzić w ubraniu), nawet o to, że skończyło się mleko a on akurat chce kako. Bardzo, już, TERAZ, i przypomina o tym co 5 sekund.
Praca i obserwowanie bardzo kompetentnej terapeutki u której jestem na praktykach daje mi wreszcie poczucie sensu. Kiedy ona opowiada mi o efektach, kiedy ja widzę, dosłownie widzę, efekty jej pracy - to wiem, że coś się zadziało i coś się dalej dzieje. Że ta praca ma sens. Że przełamywanie w dzieciach oporu, strachu, wreszcie - wspieranie - ma wielki sens.
Dlatego chcę być taka jak ona. Opanowana, spokojna, z poczuciem misji. Chcę tak pracować. Tak niby zwyczajnie, a tak niezwykle. Taki mam plan.

Z bardziej przyziemnych rzeczy, to w ostatnim tygodniu prawie nie wychodziliśmy z palala, czyli placu zabaw. Adaś pięknie dzielił się z innymi dziećmi nawet swoją wywrotką. Raz tylko dostał piaskiem w twarz, ale tak szczerze mówiąc - należało mu się.
Spędzamy teraz we dwoje dużo czasu. Po pierwsze dlatego, że Małż pracuje, a po drugie dlatego, że tęsknię za nim na samą myśl, że od września być może pójdzie do przedszkola. Rozglądamy się, bo choć Mały jest ze stycznia 2012 roku, to jest cień szansy, że go przyjmą. Byliśmy na dniu otwartym w najbliższym nam przedszkolu (gdzie byłam rok temu na praktyce) i Adaś był zachwycony. Paniami, zabawkami, innymi dziećmi. Pierwszy do zabawy, ostatni do wychodzenia.

Z ważnych i pięknych rzeczy - Adaś narysował swój pierwszy w miarę konkretny rysunek. Płakałam ze wzruszenia kiedy rysował i opowiadał co rysuje, a potem opowiedział jeszcze raz jak skończył. Moi drodzy, oto AUTOBUS.


Dla tych, co się nie znają na dziecięcej sztuce objaśniam, że autobus jak trzeba ma:
- koła (jedno trójkątne)
- pana kierowcę z lewej strony
- drzwi z prawej strony.
Co prawda jeszcze nie widziałam autobusu, który jadąc "w lewo" miałby widoczne drzwi, ale to nic. Piękne dzieło, pierwsze takie w naszej dość bogatej już kolekcji.

niedziela, 2 lutego 2014

Mam dwa latka, dwa i pół...

Oj, Adaś już dawno sięga głową ponad stół! Ale dwa latka ma dopiero od tygodnia :-)
Czym zaskakuje nas nasz dzielny Maluch?

No na przykład tym, jak chętnie wyszukuje szczegóły na dość skomplikowanym obrazku. Uwielbia takie książeczki, a tę umiłował sobie szczególnie. Szeczóły wypisane na marginesach ma w małym palcu, więc musimy już nieźle kombinować, czego by tu poszukać... Na zdjęciu Adaś opowiada: dziadziu auto gara! Gara! Auto dziadziu bwwum bwwum! Wszystko jasne!


Zdjęcie z początku stycznia - jeszcze z dziułą na głowie...

W tle widać literę P - to kolejna pasja Małego. Litery. Ma literkowe magnesy, literki do kąpieli, literki-puzzle... Codziennie je przynosi, wysypuje i opowiada o nich. Mama, O - Ola! A - ja! Mmmm - mama! a najulubieńsza z nich to P - pupa! obwieszcza dumny jak paw i przykłada literkę do wspomnianej części ciała. Z resztą to właśnie z tego powodu na zdjęciu leży ta P tak blisko.

Mówienie - to następna zaskoczka. Długo było marnie, pojedyncze słowa, z resztą mocno wyadasiowane. Teraz można się z nim dogadać w zasadzie na każdy temat, zaczyna też tworzyć proste zdania. Nie ce pić - to pierwsza dłuższa wypowiedź naszego syna, zarejestrowana w trakcie pobytu u Dziadków, oczywiście pod nieobecność rodziców. Od tego czasu było też: ja je (ja jem), dzide tam (lub dide tam - idę tam), mama/tata cho (chodź), mama! taja! taja! cho tam! (mama! wstawaj! wstawaj! chodź tam!), ziuziu nma, ziuziu a-a-a (wiewiórek nie ma, wiewiórki śpią), ce jajo (chcę jajko), mama popa huhu (mamo proszę, huśtawka - mamy taką pokojową z sufitu) czy tata mu-mu, gi ja, nunu! (tata myju-myju, drzwi ja [zamyka], nie wolno [otwierać]). Po powrocie od dziadków zawsze opowiada nam co robił. W zasadzie codziennie mamy jakieś nowe słowo powtórzone, czy już w słowniku czynnym naszego malucha. Tu widzę największe postępy w rozwoju :-)

Sprawność manualna na niezłym poziomie. Rysunki pisakami i kredkami na adekwatnym poziomie do rozwoju - głównie poziome kreski, ale wchodzimy powoli w pionowe i spirale. Często prosi nas o narysowanie czegoś (najczęściej pupu czyli serduszka) i sam próbuje kolorować. Uwielbia paćkać się farbami (ale pokażcie mi dwuletnie dziecko, które nie lubi...), co wykorzystaliśmy do robienia laurek na Dzień Babci i Dzień Dziadka:

Adaś malował paluszkami po kartce, potem pomagał odrysować serduszka. Ja wycinałam, a Adaś je sklejał po dwa (wersja "serca na kiju" dla Prababć) lub naklejał na laurkę (wersja "serca kontratakują" dla Babć i Dziadków).
Przeżyliśmy też pierwszą przygodę z ciastoliną, którą Adaś dostał pod choinkę. Nie jadł jej, nie przykładał do buzi. Uczyliśmy się robić wałeczki i nawet wychodziły. Najlepszą frajdą było jednak rozplaskiwanie ciastoliny na stole za pomocą całej dłoni... Powtarzamy takie zabawy - lepienie to najlepsze ćwiczenia sprawności małej motoryki dziecka!

Adaś zaskakuje nas też pamięcią. Ostatnio kilka razy budził się w nocy i przerażony opowiadał: pani, pupu... dziuła ała... [+udawany płacz] tu... [pokazuje na bliznę po dziurze na brwi]. Więc opowiada historię szycia dziury, które było 3. stycznia.
Inny przykład: bierze do ręku zabawkę i opowiada od kogo ją dostał. Nawet wspomina o pradziadku Ju, z którym bawił się może dwa razy, a od którego dostał kiedyś małego misia.

Adasiu, żyj nam sto lat! Zawsze bądź taki wesoły, radosny, wygadany i ciekawski! 



poniedziałek, 13 stycznia 2014

podwójnie ważny dzień

Wczoraj był podwójnie ważny dzień - po pierwsze były moje urodziny, a pod drugie grała Orkiestra.
Pierwszy powód ważny może tylko dla mnie i dla moich najbliższych, ale w związku z nim spędziliśmy miły, rodzinny dzień, a w sobotę była nawet mała impreza. Oczywiście nie obyło się bez kilku "kiksów" przy stole, ale to u nas standard.
 Druga okazja ważniejsza, szczególnie odkąd urodził się Adaś. Jako maleńkk wcześniaczek pierwsze dwa tygodnie życia spędził w inkubatorze, podpięty do pomp i różniastych innych urządzeń. Wszystko oserduszkowane. Podobno 90% inkubatorów w Polsce to inkubatory Orkiestry. My zawsze wspieraliśmy tę inicjatywę, ale od dwóch lat wspieramy mocniej, bo mamy w pamięci te trudne dni i inne maluchy, które potrzebują pomocy.
Dziś jestem już daleko od domu, na podkarpaciu. Mieszkam w "kameralnym hoteliku w meksykańskim stylu", więc można się domyślić jak to wygląda - prawdziwy meksyk... Żółte ściany, odpadająca bateria nad kranem, uschnięte kaktusy, plastikowe kapelusze... Masakra. Wyrwałam się z domu na dwa i pół dnia do pracy, a już tęsknię za moimi chłopakami. Są bezpieczni u jednej z babć, to się chociaż nie martwię :-)

niedziela, 5 stycznia 2014

Hold, heart, don't beat so loud...

Z Adasiem lepiej. Zachowuje się jak gdyby nigdy nic się nie stało. Najbardziej dziwi mnie to, że nie odkleja sobie plastra, nie denerwuje się na niego - przynajmniej jeden problem z głowy. Jedynie przy jego zmianie płacze i wyrywa się, zapewne przez "cudowne" wspomnienia.
Z okazji tego, że Mały wyjechał rano dziadziu auto ziuziu am-am, mieliśmy okazję ogarnąć dom bez obawy, że za pięć minut będzie bałagan. Umyłam okna, podłogę, lustra, puściłam trzy prania, a Małż umył górę naczyń i odkurzył. I porządek był pięć godzin, dopóki Pan Adam nie wrócił do domu ;-)
Jeszcze tylko cztery dni i ściągniemy paskudne szwy...

sobota, 4 stycznia 2014

Jak się najeść strachu do syta

Czasem robię obiad ekstra. Zupa, drugie danie, deser, podane dla wszystkich nas razem, a co najrzadziej spotykane - przy jednym stole. Wczoraj tak było. Wystawiłam więc spod ściany stoliki Adasiowe na środek pokoju, ułożyłam sztućce, każdy miał podkładkę i gwiazdkę pod kubek. Zjedliśmy, wypiliśmy, Adaś poszedł szaleć. Potem było szybko. Łup, ryk, krew. Myślałam, że w oko dostał, bo się potknął o dywan (mieszkamy tu prawie dwa lata, i NIGDY nie potknął się jeszcze o dywan) i poleciał dokładnie na kant stolika (który pierwszy raz odkąd je mamy postawiłam na środku pokoju). Na szczęście w tym nieszcześciu trafiło na brew. Dużo krwi, dużo krzyków (moich i jego...), szybki telefon na 112, szybka taksówka wlekąca się w korku do szpitala... Adaś przestał płakać po pięciu minutach, a nas napędzał stres.
W szpitalu Adaś na dzień dobry ogłosił paniom pielęgniarkom, że dziuła jest, palcem wskazał gdzie. Czekaliśmy dwie godziny do szycia, które zleciały niesamowicie szybko w porównaniu do 10 minut które trwał sam zabieg. 
Adaś niesamowicie się wyrywał - to najgorsza chwila w naszym wspólnym życiu; patrzeć - gorzej - trzymać, mocno trzymać (!) swoje biedne, przerażone dziecko, któremu na twarz zarzucili płachtę z dziurką na brew i które zupełnie nie wie co się dzieje... Masakra. Coś okropnego. Nigdy nie słyszałam, żeby Mały tak okropnie płakał. Jak już było po, to nie mógł złapać oddechu normalnego (do czasu, aż dostał dwie naklejki ;) ), tylko cichutko, przerywanym szeptem mówił mamo, mamo, mamo...
Dziś jest wszystko ok, zmieniliśmy opatrunek, szwy wyglądają ładnie, ale jak nalepialiśmy nową gazę, to się okropnie przestraszył.

No i drugą noc usypiałam go na naszym łóżku. Normalnie po kąpaniu, przebieraniu i oporządzeniu zostawiamy go w jego łóżeczku, gasimy światło i wychodzimy, a on sam zasypia po chwili. Protestuje, kiedy chcemy z nim zostać. A dziś przypomniały nam się stare czasy, kiedy któreś z nas leżało z nim i usypiało... Takie cieplutkie, bezbronne ciałko, które na dodatek chce się wtulać w ramiona rodziców to dla nas wielki, wielki skarb.

piątek, 3 stycznia 2014

Podsumowując poprzedni rok...

...dochodzę do raczej ponurych wniosków. Patrząc za siebie jako "ja"  stwierdzam, że nie wydarzyło się w nim nic szczególnie wielkiego, nic wspaniałego - raczej małe i przybijające rzeczy. 
Patrząc wstecz jako "mama i żona" widzę mnóstwo cudowności - pierwsze kroki Adasia, wakacje prawdziwie rodzinne, drugą rocznicę ślubu...
Tak czy siak, bardzo mi odpowiada to, że nowy rok już jest; czeka, obiecuje, że będzie lepszy (albo chociaż nie gorszy) od poprzedniego.

Oczywiście jak co rok snuję plany, składam przysięgi i zaklinam się, że dotrzymam postanowień. Bo nowy rok to dobry czas na nowy start.

Poniżej składanka zdjęć z poprzednich miesięcy, wraz z krótkim opisem. Bez listopada - nie zrobiliśmy wtedy ani jednego zdjęcia.


1. Styczeń to przede wszystkim pierwsze urodziny Adasia, ale także pierwszy śnieg, pierwsze sanki i próby wstawania. 


2. Luty - pierwsze kroki, pierwsze spacery - wokół tego kręciło się nasze życie.


3. Marzec kojarzyć nam się będzie z kolejnymi pierwszymi razami - pierwszy raz na placu zabaw, pierwszy raz Adaś sam wypił mleko z butelki, ale też druga już jego Wielkanoc czy udawane picie z dorosłego kubka.


4. Kwiecień i pierwsze rowerowe wyprawy, które Adaś tak mocno ukochał, oraz pierwsze puszczanie wielgachnych baniek mydlanych na naszym Placu.


5. Maj to głównie nasza, dorosła wyprawa do Rzymu, ale też Adasiowe pierwsze samodzielne wejście na krzesło (każdy rodzic wie, co to oznacza...).


6. Czerwiec - pierwsze malowane prace plastyczne, niemiłosierne upały, chrzest Małej Karolinki i pierwsze parkowe wyprawy.


7. Lipiec to między innymi zabawy w fontannie na placu Szczepańskim i pierwsze w życiu lody waniliowe.


8. O sierpniu myślę z największą nostalgią - ślub koleżanki no i nasze wspaniałe wakacje: pełne radości, śmiechu, zabawy, kopania w piasku, przygód i nowości.

 

9. Wrzesień - pierwsze jesienne spacery w kolorowych liściach i coraz dłuższych cieniach.


10. Październik - wyjazd do Zakopanego, ZOO i nasza druga rocznica.


12. Grudzień - zimowy przez chwilę udało się złapać na kilku spacerach. Jesienny na większości. Święta, wiewiórki i podróże.

Tak się układał nasz 2013 rok.

czwartek, 2 stycznia 2014

Poświątecznie

Dużo wody upłynęło, dużo czasu, dużo myśli od ostatniego wpisu. To nic, wszystko nadrobię.
Najpierw o Świętach. Spędziliśmy je z rodziną, jak należy. Każdy dzień u kogoś innego, a i w przerwie świąteczno-noworocznej nie próżnowaliśmy.


W Wigilię najpierw był długi spacer powiązany między innymi ze smakowaniem śniegu/szronu osiadłego na ławkach na Plantach.


Znaleźliśmy w końcu sposób na uśmiechniętą minę Adasia."Powiedz ładnie: Ola" to nasz sekret ;)


Po drodze wstąpiliśmy do kościoła oo. Franciszkanów, zobaczyć największą szopkę krakowską, która bodajże trzy lata temu zdobyła pierwsze miejsce w corocznym konkursie szopek.


Na koniec wylądowaliśmy na Rynku, oblężonym przez coroczny kiermasz świąteczny. Adaś załapał się na piernikowe serduszko, oczywiście z okazji imienin.


... a tak wygląda mina Adasia, kiedy się mu powie "Adasiu, uśmiechnij się!"... W każdym razie, zdjęcie wprost z wigilijnej kolacji, mucha jest i biała koszula, niedługo później uchlapana barszczem - mimo zabezpieczeń w postaci śliniaka, ręcznika i dwóch papierowych serwetek.


Boże Narodzenie rozpoczęliśmy od spaceru po tradycyjnej trasie: kaka, smok, wawl a na koniec ruchoma szopka w kościele oo. Bernardynów. Adaś stał jak zaczarowany, nie mogliśmy go oderwać od barierki.


Popołudniu tradycyjny obiad u Babci Bo i Dziadka Toma. Jedyne ujęcie Adasia przy choince w tym roku. Skandal.

Drugi dzień Świąt spędziliśmy najpierw w podkrakowskiej miejscowości, u rodziny ze strony Małża, następnie wracając stamtąd wstąpiliśmy do Cioci Halinki żeby spotkać się z moją kuzynką i jej małą Karolinką. Mała już nie taka mała, bo ma prawie 9 miesięcy (jutro kończy)! Adaś ją przytulał, chciał nosić, buziaki dawał, ale najbardziej podobało mu się bujanie w jej jeszcze małym foteliku samochodowym. Na koniec tego długiego dnia pojechaliśmy do drugiej Dzidzi w rodzinie - małego Boryska, który kończy zaraz 8 miesięcy. Adaś ponownie zachwycony rolą starszego brata...

Pierwszy dzień po Świętach również spędziliśmy w rozjazdach - najpierw na spacerze po parku przy Dworku Białoprądnickim z Prababcią, a tam masa atrakcji - kaczki, przelatujące nisko samoloty, przejeżdżające karetki, śmieciarki, a nawet wóz strażacki! Potem pojechaliśmy do Rabki odwiedzić naszego świadka ze ślubu, Marcina. Adaś obrobił im choinkę z połowy pierniczków, które na niej wisiały... Ogólnie dieta naszego dziecka przez Święta pozostawiała dużo do życzenia, i teraz bardzo tego żałuję. Nie pozwolę już na taką samowolkę przy następnych okazjach, bo z dziecka, które jadło wszystko bez mrugnięcia okiem Adaś zmienił się w słodkożernego potworka. Pogardził nawet jajecznicą!

Drugi dzień po świętach spędziliśmy z Dziadkami, a w niedzielę to do nas przyszli goście. I tak doczłapaliśmy do Sylwestra, po drodze jeszcze w poniedziałek zaliczając drugą część Hobbita w kinie.
Przełomową noc spędziliśmy u znajomych, uprzednio ułożywszy do snu Adasia u Cioci i Babć mieszkających bardzo niedaleko.

Z nowości: Adaś mówi anioniu czyli "aniołek", ojaja czyli "Mikołaj" oraz okopaja czyli, jak łatwo się domyślić, "koparka". Wczoraj umierałam z niewyspania po Sylwestrze. Małż zlitował się, wziął Małego o 18 na spacer, nakazując mi iść spać. Oto co się wydarzyło:

Małż: połóż się zaraz do łóżka, bo normalnie padniesz!
Ja: no już, chociaż za wami zamknę drzwi...
Adaś: Mama! A-a-a! - i zaprowadził mnie za rękę do sypialni ;-)