sobota, 12 stycznia 2013

summer breeze


Wczoraj.
Wczoraj był wspaniały dzień. Najpierw byliśmy na przepięknym spacerze w naszym parku. Akurat wyszło słońce, nie padał śnieg... Było tylko trochę ślisko, co przypłaciłam obtłuczonym tyłkiem. Śmialiśmy się jak głupki, bo ja pchałam wózek, a Małż pchał mnie. I mieliśmy taki odwrócony kulig. Było super. Pod koniec spaceru nawet nasz spacerowy śpioch się obudził i z wielkim zdziwieniem obserwował biały świat dookoła.
Po południu Małż grał koncert ze swoją post-alternatywno-grunge-rockową kapelą, na koncercie na rzecz WOŚPu. O, dla nas to ważna sprawa! W każdym razie na koncercie na końcu świata (albo jeszcze dalej) w dworze Czeczów było na początku 5 osób. Ja i druga kapela która grała. Generalnie było strasznie, strasznie wesoło, zwłaszcza, że pan Organizator sam w sobie był bardzo zabawny. Wkrótce dołączyły panie, które skończyły pilates i harcerze ze zbiórki i było już całkiem sporo osób ;) Ale koncert miodzio.
Dzisiaj.
Dzisiaj są moje urodziny. Chociaż w dniu kiedy się urodziłam jeszcze nie byłam "po tej stronie", to byłam już bardzo blisko. Urodzę się za półtora godziny. Byli moi i Małża rodzice i nasze rodzeństwo. Upiekłam tort cytrynowy, który w końcowej fazie "szału-ozdabiania-pierwszego-samodzielnie-upieczonego-tortu-w-życiu" wyglądał tak o:
Jak cytrynowy to cytryny na wierzch (wymyślone pod wpływem chwili - kupiłam za dużo cytryn i nie miałam co z nimi zrobić :p) i kulki czekoladowe z koniakiem (dostałam na święta). Akurat kulek ułożyło mi się tyle, ile skończyłam dziś lat. Zupełnie przypadkiem. Wszystkim smakował, tylko biszkopt, który jest na spodzie, wyszedł trochę suchy. Ale bita śmietana nadrobiła! 
Za dwa tygodnie pierwsze urodziny Adasia. Wczoraj sam stał, na krótką chwilę puścił się ramienia Małża i tak się zdziwił, że po chwili usiadł z wrażenia :) No i mamy trzeciego zęba na wierzchu - witaj na świecie, pogromco snu!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz